Rozdział 2.
-Lepiej się
czułem mając ciebie za ścianą. –powiedział głupkowato zielonooki napastnik, a
mnie znów zamurowało. Co się tu dzieje…
-Rukia…
-szepnąłem cicho patrząc na jej zupełnie zmieniający się wyraz twarzy. Czy ona
była… Karana? Za co? Co znowu się wydarzyło? Czemu mnie nie wzywała? Czemu nie
wróciła? Coraz więcej pytań rodzi się w mojej głowie.
-To była
wina twoja i twoich towarzyszy, że mnie tam zamknęli! –wrzasnęła i wyglądała jakby
zaraz miała się eksplodować. Czarnowłosa wpadła w furię.
-Ale cię
uwolnili, bo dowiedli twojej niewinności, zapomnijmy o tamtym… -powiedział,
próbując złagodzić sytuacje, ale jakby wiedział, że w taki sposób jednak mu nie
wyjdzie. To zbyt zawiłe wyjaśnienie. Czy nie chodzi mu o wytrącenie jej z
równowagi?
-Nie, ja o
tym nie zapomnę! Zdajesz sobie sprawę jakie to było upokarzające?! –krzyknęła
nie i zaczęła atakować nie panując nad mieczem. Lekko zgryzła wargę, kiedy on
już otwierał usta. –Przestań gadać. Walczmy. –powiedziała już trochę spokojniej
i tamten się zamknął. Ciemnowłosa tylko obrywała, a Gihei unikał wszystkich jej
ataków. Była zbyt zdenerwowana, aby pomyśleć nad walką. Nagle przebił ją na
wylot. –Więc ostatecznie i tak przegrałam? –powiedziała niesamowicie spokojnie,
jakby cała zła energia z tym ciosem wyparowała. Splunęła krwią, a czerwona
ciecz spłynęła, po jej brodzie.
-Rukia!
–krzyknąłem przerażony. Nawet nie zwróciła na nas uwagi. Patrzyła tylko na
blondyna. Znów otworzyła usta, żeby coś powiedzieć.
–Jeśli
zginę… Jestem wdzięczna, że… -nie dał jej dokończyć. On powiedział do niej coś
tak cicho, że nie byłem w stanie usłyszeć. –Arigatou. –odpowiedziała jakby
podniesiona na duchu i zamknęła oczy. Gihei odstawił ją nieprzytomną na ziemię
i wyszedł z formy Bankai, Inoue podbiegła do Rukii, aby ją uleczyć. Blondyn
chciał już odejść, ale zatrzymałem go łapiąc za ramię.
-Czemu? –spytałem.
–Czemu jej nie zabiłeś? Czemu tak ją zostawiłeś? –dopytywałem nie wiedząc co
się dzieje. Skąd się znają? Skąd… Uhh… Kiedy tylko próbuje się dowiedzieć jaka
jest odpowiedź, rodzą się następne pytania. Czy naprawdę, aż tak dużo zmieniło
się przez te dwa lata?
-A
chciałbyś, abym ją zabił? –blondyn zbił mnie z tropu.
-Ale czemu
tego nie zrobiłeś? Tylko dlatego, że ja nie chcę jej śmierci? –zadawałem
pytania retoryczne, ale musiałem wiedzieć o co chodzi z ich kontaktami.
-Nie
pokazała swojej całej mocy. Gdyby to zrobiła zabiłbym ją. –rzucił i strzepnął
moją dłoń z swego ramienia jak jakiś kurz.
-Całej
mocy..? –szepnąłem do siebie zdziwiony, ale przecież i tak walczyła o wiele
lepiej niż poprzednio. Do tego nawet była w stanie powstrzymać niektóre jego ataki,
gdy był w Bankai.
-Sayonara.
–powiedział i błyskawicznie zniknął. Westchnąłem zrezygnowany. Nie miałem
zamiaru go ścigać. Odwróciłem się patrząc na Chappy skaczącą w około Rukii. To
wyglądało dość zabawnie, może w innej sytuacji bym się śmiał, ale teraz byłem
poważny.
-Jak myślisz…
O czym mówił? –spytał Kon nadal siedzący na moim ramieniu. -Myślisz, że Nee-san
nic nie będzie? -martwił się.
-Jakbym
wiedział to bym nie pytał tego gościa. –rzuciłem niemrawo. -Mówisz, jakbyś nie
znał możliwości Hime*. -dodałem i ruszyłem w ich stronę. Klęknąłem przy
czarnowłosej i zaraz zobaczyłem jak Toshiro, Matsumoto, Ikkaku, Renji i Yumichika
wracają. Wszyscy patrzyli zdziwieni na kawałki lodu i zepsute ściany… No,
oprócz Hitsugaya’i… Czy on kiedykolwiek w życiu pokazywał zaskoczenie? No, na
pewno nie w mojej obecności...
-Rukia!
–nagle krzyknął Renji i podbiegł do niej. –Ichigo, co tu się stało? –spytał.
–Sam nie
wiem. Przyszedłem na sam koniec walki. –skłamałem nie wiem od, kiedy trzymając
leczoną dziewczynę za dłoń. Ścisnąłem ją lekko (dłoń) dodając sobie otuchy.
-Wszystko
będzie z nią dobrze, prawda Hime? –spytałem. Przytaknęła skupiona nie patrząc
na mnie. Jednak zaraz jej wzrok powędrował na moją twarz i uśmiechnęła się.
Nie byłem
typem, który pokazuje swą miłość przy innych ludziach, nie więcej niż trzymanie
się za ręce czy przytulenie. Nie zrobiłem tego, ale miałem chęć ją pocałować.
Zachowała się tak jakby czytała w moich myślach. Znów spojrzałem na
czarnowłosą. Jej twarz… A raczej wyraz jej twarzy, nigdy nie widziałem u niej
takiej złości, zawziętości, złośliwości i… Smutku.
-„Rukia… Czemu nie powiesz mi co cię gryzie?
Może coś bym na to poradził?” –powiedziałem do niej w myślach. Nieświadomie
wpatrywałem się z zastanowieniem w twarz ciemnowłosej.
-Postaram się
odpowiedzieć na wszystkie twoje pytania. –usłyszałem głos Toshiro. Odwróciłem
się i spojrzałem na niego z dołu. –Tylko lepiej chodźmy na stronę. –dodał za
chwilę. Kon zeskoczył mi z ramienia.
-Ja zostanę
z Nee-san. –powiedział i już miał niecne zamiary. Odstraszyłem go na dobre od
Hime, teraz pewnie będzie znowu ganiał za Rukią.
-Hitsugaya
taichou*, ale przecież Ruk… -Renji, aż wstał mówiąc to, jednak przerwano mu
wpół zdania.
-Spokojnie
Abarai. Może i tak, ale ma prawo wiedzieć. –rzucił białowłosy kapitan i ruszył
w stronę boiska. –Chodź Kurosaki. –powiedział nie patrząc na mnie i poganiając
mnie ręką. Uwolniłem dłoń Rukii i ruszyłem za nim.
-A więc?
–spytałem kiedy się oddaliliśmy. –Czemu Rukia jest… Taka? –nie mogłem znaleźć
odpowiedniego słowa.
-Chodzi o Ryuu
Ohira… -powiedział Toshiro i zrobił tu przerwę jakby zastanawiając się jak ma
to ubrać w słowa. Mnie sam początek zdania mnie już wystarczająco zaskoczył. Pierwsze
słyszę o kimś takim. Może to przyjaciel z dzieciństwa Rukii, jej chłopak? Taki
zrzędzący Karzeł jak ona nie może znaleźć sobie partnera więc to odpada…
Kurcze. Dopiero teraz uświadamiam sobie jak mało wiem o jej przeszłości, a ona
już teraz nawet wiedziała, że porzuciłem bycie Shinigami, choć formalnie nic
takiego nie zrobiłem. Może zachowałem je „na wszelki wypadek”. W sumie teraz to
jest mało ważne. Bardziej obchodzi mnie kim jest ten Ryuu.
*Hime - księżniczka; tutaj użyte pieszczotliwie do
skrócenia imienia Orihime;
*Hitsugaya
taichou - kapitan Hitsugaya;
Edit: Smacznego jajka i mokrego dyngusa świry! ^^
Edit: Smacznego jajka i mokrego dyngusa świry! ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz